sobota, 18 października 2014

"One sky above us" czyli spotkania polsko-ukraińsko-niemieckie.

Plakat projektu.
Dzisiejszy wpis poświęcony jest wymianie uczniowsko-studenckiej, w której miałam przyjemność wziąć udział w sierpniu tego roku. Odbywała się ona w leżącym niedaleko ukraińskiej granicy Rzeszowie, w którym to mieście gościłam po raz pierwszy. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tam żadnych rewelacji - ot zwykłe miasteczko leżące na drugim krańcu Polski. Na szczęście mocno się rozczarowałam :) Rzeszów jest naprawdę śliczny i każdego, kto jeszcze nigdy tam nie był, z całego serca zachęcam do odwiedzenia tego uroczego miasta. Ale wróćmy do tematu.

Wymiana odbywała się w dniach 04.08.2014 – 10.08.2014 i dowiedziałam się o niej przez pocztę pantoflową. Na początku dość sceptycznie podchodziłam do całej idei, szczególnie że większość kosztów miał pokryć organizator, a to zawsze wydaje mi się podejrzane ;-) W końcu jednak zdecydowałam się pojechać.


Już podczas dwudziestogodzinnej podróży z Heidelbergu do Rzeszowa miałam okazję przypomnieć sobie co nieco po rosyjsku - jechało nas pięcioro, czworo Ukraińców i ja. Zdziwiło mnie trochę, że rozmowa po rosyjsku nie stanowi dla nich żadnego problemu. Myślałam, że będę musiała przygotować się na ewentualną odmowę, choćby ze względu na obecną sytuację na Ukrainie. Nic takiego się jednak nie stało.

Po przybyciu zostaliśmy zakwaterowani w hoteliku czy raczej ośrodku młodzieżowym oraz podano nam pyszny, polski obiad, jakiego nie jadłam od miesięcy ^^ Jakoś tak wypadło, że nasza grupa znalazła miejsca niedaleko grupy polskiej. Oczywiście od razu się skumaliśmy ;-)

Program trwał siedem dni. W ciągu tego czasu spałam łącznie jakieś dziesięć godzin. Poważnie, w życiu tak mało nie spałam. Czas na to przeznaczony spędzaliśmy na bezwzględnej integracji, czyli szwędaniu się po rzeszowskich ogródkach piwnych (oczywiście tylko pełnoletni), piciu piwa w 10 osób w trzysobowym pokoju hotelowym, co zresztą było surowo zabronione :)), rozprawianiu o stereotypach dotyczących różnych narodów i państw, grze w pokera, chóralnym wyciu "10 kleine Jägermeister", bo musieliśmy zaśpiewać niemiecką piosenkę w miejscowym Domu Kultury, zwiedzaniu okolicy i wiecznym kacu ;-) Poza tym uczestniczyliśmy w przygotowanym przez Organizatorów programie, m.in. wyjeździe do Soliny, zwiedzaniu rzeszowskiego muzeum oraz Trasy Podziemnej czy też w odbywającym się w rzeszowskim Domu Kultury "Wieczorze Tradycji".

"Wieczór Tradycji"

Mimo różnic wiekowych (przedział: 14 -28 lat) i pewnych ograniczeń językowych, udawało nam się porozumieć. Ja miałam szansę pogadać po rosyjsku, po niemiecku, po angielsku i oczywiście po polsku :) Po ukraińsku strasznie dużo rozumiałam, mimo że jedyne dwa słowa, jakich się nauczyłam to "лякую" i "мисто" :-)

Starałam się nawiązać kontakt z większością osób, z czym jak pewnie się domyślacie bywało różnie. Największą przeszkodą była chyba jednak różnica wieku - nie bardzo wiedziałam jak zagaić rozmowę z niektórymi. Dopiero ostatniego dnia przełamałam opory i udało mi się spędzić cały wieczór, a właściwie noc w towarzystwie Ukraińców. Teraz mi szkoda, że stało się to tak późno, ale na szczęście istnieją Fejsbuki i inne tego typu wynalazki ;-)

W drodze do Soliny

Dlaczego w ogóle piszę o projekcie? Przyznam Wam, że jechałam nań z mieszanymi uczuciami. Nie chodziło już nawet o te podejrzanie niskie koszta ;-) Po prostu nie do końca potrafiłam sobie całą tę imprezę wyobrazić. Nie będę owijać w bawełnę - oglądam wiadomości i czytam gazety, choć ostatnio coraz rzadziej. Dlaczego?
Włączam telewizor. Ukraina, Putin. Od niedawna Państwo Islamskie i Ebola. Wyłączam.
Idę do kiosku. Z każdej okładki groźnie spoglądają na mnie: Władymir, ukraińscy separatyści, islamscy separatyści i wirus Ebola. Nie kupuję.
Boję się otworzyć lodówkę, żeby z wnętrza nie wyskoczył na mnie Putin, Ukraińcy, uzbrojeni po zęby Muzułmanie albo Ebola.

To nie moje konflikty i nie mój świat. Nie chcę już oglądać ani słuchać Władymira, ukraińskich separatystów i reszty wesołej gromadki. Również w sierpniu dopadła mnie myśl, że to będą nieuniknione tematy, a ja nie chcę. Mimo wszystko pojechałam.

Młodzi Ukraińcy wcale nie okazali się bandą terrorystów nienawidzących Rosjan i wszystkiego, co rosyjskie. Miałam okazję przekonać się o tym już pierwszego dnia, kiedy to jako jedyna przedstawiłam się między innymi po rosyjsku i dostałam brawa. W pierwszym momencie mnie zamurowało, ale oczywiście natychmiast zrobiło mi się bardzo miło :) Również podczas późniejszych prób komunikacji posługiwałam się rosyjskim i zawsze mogłam liczyć na odpowiedź w tym samym języku. Nie powiem, było to dla mnie sporym zaskoczeniem I o ile początkowo trochę bałam się zagajać rozmowę po rosyjsku, to po kilku dniach miałam pewność, że nikt nie będzie na mnie krzyczał :)
Być może takie nastawienie było głupie, ale ten projekt to tak naprawdę moje pierwsze spotkanie z Ukraińcami. Wiadomości o ukraińskich terrorystach i oficerach UPA, którzy pastwili się nad polskimi żołnierzami, hulające w polskim internecie i podręcznikach historii, zrobiły niestety swoje.

Podczas rozmów z Ukraińcami z naszej "niemieckiej" grupy (w której Niemców było raptem trzech :)), poruszyliśmy w końcu temat konfliktu za naszą wschodnią granicą. Sama się sobie dziwiłam, kiedy okazało się, że jednak nie trafił mnie szlag i nawet wzięłam udział w dyskusji.

Również młodzi Polacy, wbrew zapewnieniom polskich mediów nie okazali się bandą rozjuszonych faszystowskich durniów z siekierą w jednej ręce i kastetem w drugiej (no tu się akurat nie zdziwiłam). Nie zauważyłam nienawistnych spojrzeń, nacjonalistycznych zapędów czy rasistowskich odzywek. Ze strony żadnej nacji, a było ich sześć (Polacy, Ukraińcy, Niemcy, Rosjanie, Bułgarzy i Turkmeni). Wszyscy nastawieni byli na integrację przez duże "I" - razem śpiewaliśmy, tańczyliśmy, gotowaliśmy potrawy narodowe i ogólnie poznawaliśmy swoje kultury. Wszystko oczywiście z przymrużeniem oka, bez pomijania "niewygodnych" tematów typu stereotypy. Powiem Wam, że dawno się tak nie uśmiałam słuchając o Polakach i Polsce :)

Byliśmy ze sobą jedynie przez tydzień (dla mnie był to zresztą pierwszy tego typu wyjazd, nawet na koloniach nigdy nie byłam :)), a mimo to podczas pożegnania z ukraińską grupą ciężko było dostrzec osoby, które by nie płakały. Było to na tyle emocjonujące przeżycie, że naszej polskiej młodzieży udało się przekonać wychowaców, aby pozwolili im odprowadzić Ukraińców na dworzec. O 3 nad ranem. Ja również poszłami i mimo że wszyscy byliśmy niesamowicie zmęczeni, nie chcieliśmy zostawić ich samych. Chyba do końca życia nie zapomnę widoku tych smutnych, zapłakanych czternato- i piętnastoletnich dzieciaczków, bo takimi wtedy mi się wydali.

Cały projekt powstał przede wszystkim dzięki Pani Walentynie Turowskiej-Dmytrenko, Ukraince od lat mieszkającej w Polsce i organizującej tego typu imprezy, pozwalające młodym ludziom międzynarodową integrację i otwierające im (nam) okno na świat. Chyba nigdy nie spotkałam człowieka tak bardzo zaanagażowanego w sprawy innych i służącego wszystkim pomocą w każdym momencie.

“One sky above us” jest pierwszym projektem, w którym udział brały grupy nie tylko polskie i ukraińskie, ale także niemieckie. To dzięki Walentynie mieliśmy okazję przeżyć tak wspaniałą przygodę!

DZIĘ – KU – JE – MY! :)

Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się więcej na temat projektu, po prostu piszcie :)

Ja tymczasem życzę Wam, żebyście mieli kiedyś okazję wziąć udział w takim przedsięwzięciu – naprawdę warto.

Ula



poniedziałek, 22 września 2014

O stronach typu "Language exchange" słów kilka.

Witam Was po baaardzo długiej przerwie.

Ostatni post napisałam półtora roku temu, wiem. W ciągu tego czasu sporo się zdarzyło, moje zainteresowania zmieniały się jak w kalejdoskopie - od mody, przez lakiery do paznokci i kosmetyki, gotowanie aż do powrotu do korzeni, czyli języków obcych. Starałam się też prowadzić jakieś tam blogi, ale żaden z tematów, kórym były poświęcone, nie okazał się wystarczająco interesujący, żeby skupić moją uwagę na dłużej niż kilka tygodni.


Jeśli chodzi o naukę języków, to póki co nic się nie zmieniło - wciąż uczę się chorwackiego (bośniackiego, czarnogórskiego, serbskiego - niepotrzebne skreślić), rosyjskiego i angielskiego. Niemieckiego się nie uczę, bo i tak mam go dość na codzień. Staram się czytać jak najwięcej po polsku, żeby nie sadzić byków i nie wyjeżdżać już z perełkami typu "Turczyn" (to akurat po chorwacku, ale i tak mi było głupio, jak z tym wyjechałam, a Mama popatrzyła na mnie jak na ufo) czy "Austrij... Austrija..." - no ni cholery nie mogłam sobie przypomnieć, jak po polsku nazywa się mieszkaniec Austrii. Z wrażenia znów zadzwoniłam do Mamy.

Trochę mnie to martwi, bo przecież mam mnóstwo kontaktu z językiem, naprawdę dużo czytam, rozmawiam po polsku czy oglądam filmy. Zawsze byłam pewna, że nie można zapomnieć języka ojczystego... i nadal się z tym zgadzam, z tym, że teraz dodałabym w nawiasie "ale pojedyncze słowa już tak".

W związku z tym, że ostatnio zaczęłam udzielać lekcji angielskiego pewnej 12-letniej dziewczynce, postanowiłam trochę się jeszcze podszkolić. Ot takie tam sprawy, które w zasadzie wydają się oczywiste i na poziomie szkoły podstawowej, ale jak mnie ktoś ni z tego ni z owego zapyta, to na chwilę zamieram.
Nie zawsze chce mi się czytać po angielsku, bo po prostu... tego nie cierpię. No drażni mnie interpunkcja, brakuje mi przecinków i czasem muszę czytać jedno dłuższe zdanie trzy razy zanim załapię, o co chodzi. Z językiem mówionym nie mam na szczęście takich problemów.

W związku z moją awersją do czytania po angielsku (chociaż nie powiem, czasami się zmuszę), postanowiłam odświeżyć swoje konta na stronach typu "language exchange". Nie wiem, ilu z Was orientuje się, o co chodzi, dlatego napiszę króciutko - są to strony internetowe, na których można skontaktować się z ludźmi z całego świata i stworzyć tandem językowy. Załóżmy, że chcę się uczyć mandaryńskiego chińskiego. Rejestruję się na takiej stronie i szukam Chińczyka, który chce się uczyć polskiego. Możemy umówić się na skype, wymieniać maile, listy, cokolwiek przyjdzie nam do głowy. To tak w wielkim skrócie.

Większość tego typu stron oferuje darmowe usługi, niektóre z nich są jednak częściowo bądź całkowicie płatne. Ale nie o tym.
Również na fejsbuku istnieje wiele stron czy grup zrzeszających osoby zainteresowane taką internetową wymianą językową. I to o nich przede wszystkim będzie mowa.

Kiedy już uda nam się wpełznąć do takiej grupy, najlepiej napisać, jakie języki się zna i jakich poszukuje. Tutaj też trzeba uzbroić się w cierpliwość. Nie wiem jak komu, ale mnie na przykład średnio odpowiada nauka angielskiego z ledwo potrafiącym się w tym języku przedstawić Algierczykiem, Egipcjaninem czy innym Syryjczykiem. Jeśli już mam się uczyć, to z native speakerem i to z kraju anglosaskiego. Mój wybór, moje prawo. Niestety, ww. osobników jest na tego typu stronach całe multum, a ja, jak już pisałam w jednym z postów, nie jestem zwolenniczką zbyt bliskich kontaktów z obywatelami krajów arabskich. Szczególnie teraz, kiedy w Syrii odbywa się cały ten przerażający cyrk z PI, a Syryjczycy nagle chcą się uczyć niemieckiego. Jasne, tylko publicznych dekapitacji nam tu jeszcze brakuje. Ale odbiegłam od tematu.

Głowny problem ze stronami na fejsie polega na tym, że bez względu na to, jaki język wybierzecie (szczególnie dziewczyny), od razu znajdzie się dwudziestu chłopa o imionach Rafik, Tofik i Ahmed, którzy nagle ciężko marzą o tym, żeby mówić po polsku/szwedzku/swahili (niepotrzebne znów skreślić). W zamian proponują naukę kurdyjskiego, punjabi, arabskiego, czy tureckiego (przy czym z tym ostatnim mam jeszcze najmniejszy problem). I nie dociera, że nie, nie jestem zainteresowana arabistyką, skoro jak byk napisałam, że szukam rosyjskiego i chorwackiego. Część z nich po prostu pisze pod postem "add me: sweetahmed@xxx.com / skype: xxx..." Żadnego "dzień dobry" czy choćby "pocałuj w dupę", nie. Od razu "dodaj mnie". A jak zapytacie, czy znają poszukiwany przez Was język, to tak, oczywiście. Bo u nich angielski to język urzędowy (taaa, szczególnie w Syrii) albo od X lat są nauczycielami języka. A walą takie błędy, że dziecko z podstawówki by się uśmiało, poważnie.

Czasem można poznać kogoś fajnego. Kiedyś tam często gadałam z jedną laską z Mińska, ona bardzo dobrze znała polski, a ja bardzo słąbo rosyjski ;) Ale i tak się dogadywałyśmy. Przez dłuższy czas miałam też kontakt z gościem z Dubaju ;), a nawet Indii. Ot tak, żeby sobie pogadać, dowiedzieć się trochę o innych kulturach. Przez internet poznałam też pewnego młodziutkiego Boszniaka, który od tego momentu ciągle zaprasza mnie do Sarajewa na ślub. Nasz ślub. :)

Czasami jednak trafi się na jakiś taboret, ćwierćinteligenta albo inne ufo. Albo kompletnie nie zna angielskiego albo interesuje go tylko rozmiar moich cycków i kod na wadze. Gonię w cholerę, ale i tak za każdym razem się wściekam, bo przecież ni po to tracę swój czas. Niestety, ryzyko jest i będzie, takie są już internety...

Mimo wszystko chciałam bardzo polecić Wam tę formę nauki języka obcego. Oczywiście o ile jesteście już w stanie wydukać kilka zdań ;) Jeśli boicie się kompromitacji, możecie na początku tylko wymieniać się mailami z partnerem i prosić o ewentualną korektę. Ja w tej chwili koresponduję w ten sposób po rosyjsku, choć muszę przyznać, że poza przecinkami nie robię wielu błędów. Aż sama jestem zaskoczona.

Jeśli zdecydujecie się na taką formę rozrywki, być może nieco pomoże Wam kilka moich rad. Możecie się do nich zastosować, ale oczywiście nie musicie ;)

1. Nie rejestrujcie się pod własnym nazwiskiem (szczególnie na fejsie). Najlepiej załóżcie anonimowe konto i używajcie jedynie pseudonimów.
2. W razie pytań o wzrost, wagę czy ewentualnych próśb, aby pokazać swoją figurę, gońcie delikwenta na cztery wiatry. Raczej nie chodzi mu o wymianę języków, przynajmniej nie tych, na których Wam zależy.
3. Unikajcie podejrzanych kontaktów, szczególnie z ludźmi mającymi w profilowym zdjęcie swojej gołej klaty tudzież innych strategicznych miejsc.
4. Jeśli naprawdę zależy Wam na porządnej nauce, starajcie się wybierać do tandemu tylko native speakerów. Im mniej błędów będziecie robili, im więcej ten ktoś będzie w stanie skorygować, tym lepiej dla Was.
5. Bądźcie ostrożni. Nie podawajcie prawdziwego adresu email, w którym widnieje Wasze imię i nazwisko. tutaj akurat bardzo przydatne są adresy typu "słodkikoteczek@miau.pl". To samo ze skypem. Załóżcie sobie konto pod jakimś tam pseudonimem. Im mniej obcy ludzie będą o Was wiedzieć, przynajmniej na początku znajomości, tym lepiej.

Na razie to chyba tyle. Nie będę Wam podawać linków do poszczególnych stron. Tych fajnych jest naprawdę niewiele i z pewnością natychmiast znajdziecie je w google :)

W kolejnym wpisie opowiem Wam o wrażeniach z polsko-ukraińsko-niemieckiej wymiany studenckiej, na którą udało mi się wyjechać w sierpniu tego roku :)

Trzymajcie się cieplutko i do następnego wpisu!
Ula

Z pamiętnika poliglotki

Od mojego ostatniego wpisu minęło 7 lat. To sporo czasu i oczywiście wiele się od tego czasu zmieniło (choć nie wszystko). Nadal interesuję ...